Nasi reprezentanci przygotowują się do startów olimpijskich, piłkarze do rozpoczęcia rundy wiosennej, wojewoda gdański do zamknięcia jednego z najbezpieczniejszych stadionów w kraju - PGE Areny w Gdańsku. Powodem jest oprawa meczowa zaprezentowana w grudniu podczas meczu Lechii z Legią, związana tematycznie z rocznicą wprowadzenia stanu wojennego i odpalone na tym spotkaniu race. Okazuje się, że mecz rozegrany dwa miesiące temu ma znaczny wpływ na bezpieczeństwo widzów podczas najbliższego pojedynku Lechii z Pogonią inaugurującego wiosenne rozgrywki w Gdańsku.
Nowy właściciel, nowi piłkarze, nowe nadzieje i wspaniali kibice na stadionie, a wojewoda zamyka stadion. W środowisku kibicowskim zawrzało, na forach pojawiły się mniej lub bardziej dosadne komentarze do tej kuriozalnej decyzji. Wśród łagodniejszych propozycji, wysunięto postulaty o złożenie wniosków do Urzędu Wojewódzkiego o przebadanie wojewody pod kątem zdrowia psychicznego. Jeden z kibiców wysłał do urzędu list, który oddaje chyba sedno sprawy, więc pozwolę sobie zacytować w całości wypowiedź kolegi po szalu:
„(nie)Szanowny panie („p” małe celowo)! W imieniu swoim i swoich przyjaciół, chciałbym serdecznie podziękować panu za podtrzymanie pewnej, polskiej tradycji. Tradycji, która próbowała odchodzić w zapomnienie, jednak dzięki pana partyjnym kolegom, a i piątkowej pana decyzji o zamknięciu trybun gdańskiego stadionu, została przypomniana, szczególnie przedstawicielom młodszego pokolenia.
Pierwsze grabieże na naszych terenach miały miejsce jeszcze za czasów pogańskich, kiedy to barbarzyńcy z jednego grodu, napadali i grabili grody ościenne. Czasy średniowiecza przyniosły rozkwit profesji. Wówczas to wykształciła się instytucja zbója przydrożnego, który łupił przejeżdżających z ich dobytku. Z czasem grabieże ewoluowały. Nie grabiono już tylko majątków ruchomych i nieruchomych, ale grabiono również z rzeczy niematerialnych. Tuż po II wojnie światowej, komunistyczni dygnitarze (tak bliscy pana sercu), grabili z godności polskich bohaterów, nazwanych „Żołnierzami Wyklętymi”, poddając ich najwymyślniejszym torturom oraz zakłamując ich historię tak, by społeczeństwo uznało ich za zdrajców niegodnych pamięci. Późniejsze czasy, kiedy to zaroiło się na polskiej ziemi od „towarzyszy” przyniosły kolejne grabieże. Następowała grabież (na szczęście nieudana) polskiej niezależności, wolności słowa, wolności przekonań religijnych oraz pamięci o bohaterach narodowych. Nie będę się tu głębiej rozpisywać, gdyż pan, jako „towarzysz” PZPR zna ten mechanizm od podszewki, jak nikt inny. Wszak, jako członek „najznamienitszej partii” był niejako jego współtwórcą.
Obecnie, dzięki pana partyjnym kolegom, polskie społeczeństwo jest grabione ze swoich ciężko zarobionych pieniędzy, przez ciągłe podwyżki podatków oraz kosztów życia. Swoją dzisiejszą decyzją (piątek, 31. styczeń roku pańskiego 2014) OGRABIŁ pan mnie z możliwości obejrzenia meczu gdańskiej Lechii w warunkach, jakie sobie upodobałem przez wiele spotkań rozgrywanych na stadionie PGE Arena. OGRABIŁ pan moich kolegów ze Szczecina z możliwości dopingowania ich ulubionej drużyny. OGRABIŁ pan młodych, ograbił pan starych, ograbił kobiety, mężczyzn i dzieci. O dziwo nie ograbił pan osób niepełnosprawnych (zapewne znalazł się jeden trzeźwomyślący doradca – ot wyjątek potwierdzający regułę).
Na zakończenie dziękuję, żeś pan potwierdził to, co o panu myślałem od dawna. Bez poważania: xxxxxxxxxxxxx. Ps. Elokwentnej odpowiedzi się nie spodziewam”.
Podpisuję się pod tym listem obiema rękami.
Ks. Jarosław Wąsowicz SDB
(Gazeta Polska Codziennie, 8 - 9 lutego 2014 r.)
Mnie się wydaje, że ten list przez jego adresata będzie odebrany zgodnie z przysłowiem: "Napluj w twarz, a on powie, że deszcz pada." - szkoda papieru, szkoda lasów.
OdpowiedzUsuń