sobota, 6 października 2012

Kumple ze stadionu

Kibicowanie na całego łączy w silne więzi ludzi sympatyzujących z tym samym klubem. W środowisku zagorzałych fanów jednej drużyny wszyscy znają się chociażby z widzenia, większość gdzieś przy różnych okazjach zamieniła pewnie ze sobą jakieś słowo, czy wypiła piwo. Ci, którzy szczególnie się ze sobą zaprzyjaźnili, bo po kilku latach znajomości łączy ich już nie tylko piłka nożna, ale także wspólne widzenie świata, zazwyczaj mecze ulubionej drużyny starają się oglądać razem. Tak jest wszędzie. Każdy kibicuje w swojej ekipie na stadionie. Nie ma tu zazwyczaj przypadków, chyba, że wśród tzw. „pikników”, albo okazjonalnie załatwiających na stadionach jakieś interesy. Spotkania biznesowe w specjalnych lożach i sektorach stały się u nas trendy na naszych nowoczesnych arenach piłkarskich zmagań.



Moja ukochana Lechia Gdańsk trafiła w tych dniach na pierwsze strony gazet. Niestety nie za sprawą wyników piłkarskich, a uczestników kilku spotkań ligowych z jej udziałem. Oczywiście pamiętać należy, że nie jest to winą kibiców piłkarskich Lechii, Śląska, Legii, Arki czy żużlowych Falubaza, albo jakiegokolwiek innego klubu, że ktoś podaje się za jego zagorzałego fana. To on tak podaje, często nawet stylizując się na prawdziwego kibola. Nie przypadkowo właśnie wymieniłem właśnie te kluby, bo nie raz widziałem zniesmaczone miny kibiców, kiedy w ich ukochanych barwach pojawiał się nagle jakiś znany celebryta. W przypadku Śląska, np. Grześ od podsłuchów, Arki Rycho od wielkich interesów, Legia z celebrytami ma ogólnie przerąbane, a kibice Falubazu, skądinąd bardzo porządni antykomuniści, muszą gonić Lisa ze swojego stadionu.

W tej całej wyliczance na końcu i tak chodzi oczywiście o Lechię i o premiera Tuska, który przybija „piątkę” z niesławnym od jakiegoś czasu sędzią Milewskim i gdańskimi prokuratorami, z których jeden dziwnym zbiegiem okoliczności nadzoruje właśnie aferę Amber Gold. Chociaż Donald Tusk wielokrotnie w mediach oceniał sam siebie jako zagorzałego fana Lechii, nie dotyczą go oczywiście wspomniane na wstępie zwyczaje stadionowe, bo na pewno on akurat ogląda mecze ukochanej drużyny z przypadkowymi zupełnie i nieznanymi sobie ludźmi. Naturalnie po strzeleniu bramki przybija „piątkę” ze wszystkimi kto tylko jest w pobliżu zajmowanego przez niego miejsca. Były minister Kwiatkowski oczywiście w tym względzie ma absolutnie rację. Dla pewności jednak powinno się dokładnie sprawdzić, czy panowie skupieni przypadkowo wokół premiera na trzech spotkaniach, zajmowali aby te same miejsca, które mieli wypisane na biletach. W przeciwnym razie winno się ich ukarać, tak jak zawsze w podobnych przypadkach: ABW wjeżdża na chatę o 6 rano, a delikwentów do areszty na 24 godz. Wtedy pierwszy minister zostanie już zupełnie oczyszczony. 

ks. Jarosław Wąsowicz SDB
(Gazeta Polska Codziennie, 6 - 7 października 2012 r.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz