sobota, 23 kwietnia 2016

​Z Bogiem, Panie Majorze!

Emocje związane z ligą są coraz większe. Ten weekend dla wielu z nas przejdzie jednak do historii ze względu na pogrzeb legendarnego dowódcy V Wileńskiej Brygady Armii Krajowej mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a niedzielne uroczystości przez wielu z nas były długo wyczekiwane. Środowisko kibicowskie ma swój duży wkład w walkę o należyte miejsce na kartach historii dla bohaterów, którzy upomnieli się o naszą wolność wbrew wszystkiemu i wszystkim.

„Łupaszka” jest dziś jednym z najbardziej rozpoznawalnych Żołnierzy Wyklętych. Należał do grona najwybitniejszych przywódców oporu przeciwko niemieckiej, sowieckiej i komunistycznej okupacji. Był kawalerem wojennego Orderu Virtuti Militari, a przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego został uhonorowany Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. Pomimo całej machiny zakłamującej życiorys majora – uruchamianej przez komunistów zarówno w czasie jego niezłomnej walki, jak i podtrzymywanej po śmierci, kiedy przez lata spoczywał w bezimiennym grobie – jego legenda przetrwała. Kiedy ekipa prof. Krzysztofa Szwagrzyka odnalazła doczesne szczątki dowódcy wileńskiej brygady „śmierci”, wśród jej wolontariuszy byli także kibice Legii. Warto przy tej okazji podziękować wszystkim kibicom, którzy w różnych miejscach Polski angażowali się w podobne działania, poszukując grobów naszych bohaterów.


Dziś Szendzielarz stał się wzorem patriotyzmu dla wielu młodych ludzi i to bardzo cieszy. Jego historia jest niezwykła, przepojona bohaterstwem i wartościami, których próżno szukać wśród ludzi kreowanych przez współczesność na bohaterów. Nie miejsce tu na skrótowe choćby przedstawienie jego żołnierskich dokonań. Na szczęście napisano już na ten temat w ostatnich latach wiele. Dla mnie jako kapłana ważne jest świadectwo ostatnich chwil jego życia. One świadczą zawsze o duchowej kondycji człowieka, są podsumowaniem ziemskiego pielgrzymowania. Legendarny dowódca V Wileńskiej Brygady Armii Krajowej umierał z modlitwą na ustach. Ostatnie chwile jego życia wspominał po latach współwięzień Mieczysław Chojnacki. Zapamiętał, że major przed egzekucją modlił się w odosobnieniu, za przepierzeniem w celi, które więźniowie nazywali kaplicą. Wychodząc z celi, pożegnał się z towarzyszami niedoli słowami „z Bogiem, panowie”, na co współwięźniowie dopowiedzieli „z Bogiem”. Został rozstrzelany 8 lutego 1951 r.

Z Bogiem, Panie Majorze! W niedzielę żegnać będzie Pana cała Polska! Także Polska Kibolska.

ks. Jarosław Wąsowicz SDB

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz